Nazajutrz obudziłam się na posłaniu, uchylając powieki, które były przytwierdzone przez posklejany tusz na mych rzęsach. Dłonią przetarłam resztki makijażu spod oczu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zasłonięte czerwone, ciężkie firany nie przepuszczały promieni słońca do środka. Gdyby nie lampka znajdująca się na drewnianej komodzie, po prawej stronie klasycystycznego łóżka mogłabym stwierdzić, że ciemność ogarnęła ten pokój. Ściany pokryte zieloną farbą zostały obwieszone kilkoma obrazami, przedstawiającymi różnokolorowe kwiaty.
Nieprzytomna do końca, wstałam z pościeli w kolorze złota. Poczułam niepokój, i strach. Wiele pytań nasuwało się w mojej głowie...
Gdzie ja jestem? Czy ktoś mnie skrzywdził gdy straciłam świadomość nad teraźniejszością? Lub czy zamierza to zrobić? ...
Roztrzęsiona całym przebiegiem wydarzeń podeszłam do masywnych, mahoniowych drzwi. Ujęłam w dłoń mosiężną klamkę z nadzieją, że zobaczę znajomą mi ulicę, i wydostanę się. Naparłam na nią chcąc otworzyć wrota. Niestety na marne, ani drgnęły. W mym umyśle pojawiła się kolejna faza strachu, powiązanego z furią. Podskoczyła adrenalina. Napad złości spowodował, że zaczęłam wykrzykiwać przekleństwa, i wysuwać szuflady z pobliskiej komody. Zdesperowana przewróciłam lampę, zbijając szklany klosz wraz z żarówką. Właśnie w tej chwili drzwi się uchyliły...
U ich progu stanął mężczyzna, który prowadził mnie po schodach z toalety. Jego rysy twarzy ukazały zdenerwowanie. Zmarszczył czoło. Niebieskie oczy przepełniły się nienawiścią. Brązowe włosy nienagannie ułożone wskazywały, że nadmiernie spogląda w lustro. Miał na sobie dżinsowe spodnie, oraz granatową bluzę z kapturem. Na jego stopach wieńczyły czarne tenisówki. Był szczupły, jednak jego masywne ramiona oraz wysoki wzrost sprawiały, że nie miałabym szans na siłowanie się z nim. Wpatrywałam się w niego, oszołomiona.
Podszedł do mnie zdecydowanym krokiem.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy, Amy. - kąciki ust mężczyzny wykrzywiły się w ironiczny uśmiech. - Tak szybko stąd nie wyjdziesz.
Zrobiłam krok w bok, aby ominąć go i szybko podbiec do wyjścia. Jednak zatrzymał mnie, chwytając za ramię. Uniosłam wzrok na niego. Wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Potrząsnął mą ręką, wbijając spojrzenie w tęczówki.
Stałam nieruchoma, czekając co zrobi. Trzymając mnie, zakluczył drzwi. Następnie popchnął w stronę łóżka, na które zaraz po tym upadłam. Usiadł obok, gdy ja zmieniałam pozycję z leżącej.
- Czego chcesz?! - wydobyłam z siebie nurtujące mnie pytanie.
- Zakończyć to wszystko, ten cały burdel! Żeby to wykonać, muszę ciebie zabić złotko. - mówiąc to ścisnął dłonią moje poliki, i przybliżył twarz do siebie.
Pod wpływem wściekłości wydobyłam z buzi ślinę, którą splunęłam, trafiając w jego oczy.
- Szkoda tylko, że nie udało mi się sprowadzić tutaj Louisa. Na pewno byłoby tobie raźniej! - mężczyzna przetarł rękawem substancję. Opuścił dłoń z mej twarzy , po czym uderzył w nią, powodując odchylenie głowy na bok i piekielny ból przeszywający całą czaszkę. - W dodatku mógłby popatrzeć jak rujnuję ci życie!
- Zostaw mnie w spokoju świrze! - wykrzyknęłam w jego stronę, dotykając zranionego miejsca na skórze. - Wytłumacz mi wszystko, nic nie rozumiem! - odrzekłam bezradnie w nadziei, że ten koszmar się skończy.
- Nie udawaj głupiej, suko! - mężczyzna wstał, i zaczął wymachiwać rękoma aby podkreślić siłę jego emocji. - Tamtej nocy nic by się nie stało gdyby nie wy, mój brat przez was nie żyje! - poruszył łóżkiem z całych sił, aż się przesunęło wraz ze mną.
Chłopak znajdował się w takiej furii, że postanowiłam go delikatnie uspokoić, w innym wypadku mogłabym marnie skończyć. Wstałam.
- Spokojnie...Nie pamiętam zdarzeń z tego wydarzenia. - mówiłam do niego ostrożnie, lecz głos drżał mi, a ręce trzęsły się. - Powiedz dokładniej.
- Ty, Louis i ta pizda Cortney chcieliście amfetaminy! Pojechaliśmy do lasu! Louis za nami ruszył furgonetką. Gdy już dotarliśmy, twoja przyjaciółeczka wzięła cały towar i wpakowała go do samochodu Louisa! Więc zabraliśmy ciebie aby oddali nam! Ta dziwka była tak nachlana, że za wszelką cenę nie pozwoliła twemu chłoptasiowi zjechać na zbocze drogi! Wtedy ty... - mężczyzna zamierzał dokończyć swoją wypowiedź, jednak nieoczekiwanie zadzwoniła komórka w kieszeni jego spodni. Wyciągnął ją. Od razu rozpoznałam telefon, ponieważ należał on do mnie...
- Proszę, pozwól mi odebrać...Wszyscy na pewno się denerwują gdzie jestem. - powiedziałam, nie wiedząc co mam zrobić by wydostać się.
- Hm...aż tak bardzo Justin martwi się o ciebie...? - roześmiał się ironicznie, spoglądając w ekran urządzenia. - Może przekażę mu, że już więcej ciebie nie zobaczy? - w tym momencie podszedł do mnie dynamicznie, i objął mnie od tyłu przyciskając swą dłoń do mych ust. Jego uścisk był tak silny, że nie mogłam nabrać w pełni powietrza do płuc. Starałam się wyrwać jednak ramiona chłopaka mi na to nie pozwoliły. Odebrał komórkę.
- Chcesz z swoją Amy porozmawiać? - odezwał się do Justina.
- Słucham? - odpowiedział.W tej chwili zaczęłam wydawać odgłos spod jego dłoni, aby Justin zorientował się, że potrzebuję pomocy. - Amy...Gdzie jesteś?! To są jakieś żarty?! - wykrzyknął rozmówca.
Rozłączył się.
Byłam cała roztrzęsiona, łzy zaczęły wypływać spod mych zamkniętych powiek. Wpadłam w furię. Gdy mężczyzna rozluźnił uścisk, cofnęłam łokieć uderzając go w brzuch. Wypuścił mnie z swych objęć. Przechylił się tułowiem do przodu, dotykając bolesnego miejsca. Wyczułam, że jest to dobry moment na ucieczkę. Podbiegłam do okna, przesunęłam firanę. Liczyły się sekundy. Otworzyłam okiennicę. Spojrzałam w dół. Od ziemi dzieliły mnie około dwa metry. Serce kołatało mi jak nigdy dotąd. Stanęłam na parapecie gotowa do skoku.Wszystko wykonywałam w szybkim tempie. Człowiek pod wpływem adrenaliny jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Uniosłam wzrok na napastnika. Wyprostował się do pionu...
- Ty kurwo! Dorwę cię i rozszarpię na kawałki! - mówiąc to szybkim krokiem kierował się w stronę okna. Wyglądał jak spragniony krwi wilczur, który zrobi wszystko by zdobyć swą ofiarę. Już wyciągał rękę w mą stronę. Nie myśląc dłużej...
Skoczyłam.
Trafiłam w krzaki, które w pewnym stopniu zamortyzowały upadek. Nie miałam czasu na zastanawianiu się nad bólem. Nie odczuwałam go, ponieważ rdzeń nadnercza wyprodukowała taką dawkę hormonu, że nie pozwoliła mi dopuścić do myśli, że powinnam płakać z cierpienia. Ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam co to za ulica, gdzie się znajduję. Wyglądała jak typowa miejscówka dla meneli, i patologicznych rodzin.
Przeszły dwie kobiety obok, lecz nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Idąc odwróciłam się. Napastnik wychodził z kamienicy w której wcześniej się znajdowaliśmy. Zauważył mnie...
- Nie uciekniesz mi! - krzyknął w moją stronę.
Zaczęłam biec, jednak poczułam ból w nodze, który spowolnił tempo. Mężczyzna był coraz bliżej. Pot strumieniem spływał po mej skórze, krew szybciej pulsowała. Kończyły mi się siły na dalszą ucieczkę. Nie chciałam się poddawać, lecz moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Nasunęła mi się myśl, że to ostatnie chwile życia. Przymknęłam powieki w nadziei na cud. Wycieńczona dawałam napastnikowi szansę na wygraną. Skręciłam w ulicę, w prawo.
Nieoczekiwanie zatrzymał się przede mną samochód, z którego wyszedł Justin.
Objął mnie ramieniem, i doprowadził do drzwi pasażera wozu...
- Szybko jedź... - wydusiłam z siebie.
W tym momencie chłopak chwycił za sprzęgło i ruszył pojazdem.
- Amy, kto ci to zrobił?! Jedziemy do szpitala. - powiedział w czasie jazdy.
Nawet nie spojrzałam na niego. Było mi wstyd, że widzi mnie w takim stanie. Odwróciła się w stronę szyby, skuliłam nogi pod siebie.
- Proszę, nie do szpitala. Nie zabieraj mnie tam, Justin... Poza tym moi rodzice nie mogą mnie teraz zobaczyć. Nie chcę by widzieli jak cierpię. - powiedziałam, cała roztrzęsiona.
- Lekarz musi cię przebadać! - krzyknął abym ustąpiła.
- Błagam ciebie nie zawoź mnie tam. Sama się zaopatrzę. - starałam się go namówić.
Zauważyłam, że skręcił z trasy wiodącej do szpitala.
- Dobrze. Pojedziemy do hotelu, w którym się zatrzymałem.
- Dziękuję... - dodałam krótko.
Dojechaliśmy na miejsce. Wspólnie weszliśmy do środka ogromnego budynku.
Wbiłam swój wzrok w ziemię. Nie rozglądałam się, nie chciałam patrzeć w oczy ludiom i domyślać się co o mnie myślą. Wjechaliśmy windą na górę. Justin cały czas pomagał mi iść, podpierając mnie.
Dotarliśmy do jego apartamentu...
---------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się wam podoba. Wyjaśniłam trochę wydarzenie z "tamtej nocy".
Chciałabym abyście więcej komentowali, ponieważ zauważyłam, że w wcześniejszych częściach opowiadania wyrażaliście chętniej swe opinie. Tzn. pisaliście po 15 komentarzy, a teraz w ostatnich postach jest ich zaledwie 6/8.
Dlatego też...
12 komentarzy = nowy rozdział.
Dopóki moja prośba nie zostanie spełniona, ja również nie spełnię waszej i nie napiszę kolejnej części.
- Nie udawaj głupiej, suko! - mężczyzna wstał, i zaczął wymachiwać rękoma aby podkreślić siłę jego emocji. - Tamtej nocy nic by się nie stało gdyby nie wy, mój brat przez was nie żyje! - poruszył łóżkiem z całych sił, aż się przesunęło wraz ze mną.
Chłopak znajdował się w takiej furii, że postanowiłam go delikatnie uspokoić, w innym wypadku mogłabym marnie skończyć. Wstałam.
- Spokojnie...Nie pamiętam zdarzeń z tego wydarzenia. - mówiłam do niego ostrożnie, lecz głos drżał mi, a ręce trzęsły się. - Powiedz dokładniej.
- Ty, Louis i ta pizda Cortney chcieliście amfetaminy! Pojechaliśmy do lasu! Louis za nami ruszył furgonetką. Gdy już dotarliśmy, twoja przyjaciółeczka wzięła cały towar i wpakowała go do samochodu Louisa! Więc zabraliśmy ciebie aby oddali nam! Ta dziwka była tak nachlana, że za wszelką cenę nie pozwoliła twemu chłoptasiowi zjechać na zbocze drogi! Wtedy ty... - mężczyzna zamierzał dokończyć swoją wypowiedź, jednak nieoczekiwanie zadzwoniła komórka w kieszeni jego spodni. Wyciągnął ją. Od razu rozpoznałam telefon, ponieważ należał on do mnie...
- Proszę, pozwól mi odebrać...Wszyscy na pewno się denerwują gdzie jestem. - powiedziałam, nie wiedząc co mam zrobić by wydostać się.
- Hm...aż tak bardzo Justin martwi się o ciebie...? - roześmiał się ironicznie, spoglądając w ekran urządzenia. - Może przekażę mu, że już więcej ciebie nie zobaczy? - w tym momencie podszedł do mnie dynamicznie, i objął mnie od tyłu przyciskając swą dłoń do mych ust. Jego uścisk był tak silny, że nie mogłam nabrać w pełni powietrza do płuc. Starałam się wyrwać jednak ramiona chłopaka mi na to nie pozwoliły. Odebrał komórkę.
- Chcesz z swoją Amy porozmawiać? - odezwał się do Justina.
- Słucham? - odpowiedział.W tej chwili zaczęłam wydawać odgłos spod jego dłoni, aby Justin zorientował się, że potrzebuję pomocy. - Amy...Gdzie jesteś?! To są jakieś żarty?! - wykrzyknął rozmówca.
Rozłączył się.
Byłam cała roztrzęsiona, łzy zaczęły wypływać spod mych zamkniętych powiek. Wpadłam w furię. Gdy mężczyzna rozluźnił uścisk, cofnęłam łokieć uderzając go w brzuch. Wypuścił mnie z swych objęć. Przechylił się tułowiem do przodu, dotykając bolesnego miejsca. Wyczułam, że jest to dobry moment na ucieczkę. Podbiegłam do okna, przesunęłam firanę. Liczyły się sekundy. Otworzyłam okiennicę. Spojrzałam w dół. Od ziemi dzieliły mnie około dwa metry. Serce kołatało mi jak nigdy dotąd. Stanęłam na parapecie gotowa do skoku.Wszystko wykonywałam w szybkim tempie. Człowiek pod wpływem adrenaliny jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Uniosłam wzrok na napastnika. Wyprostował się do pionu...
- Ty kurwo! Dorwę cię i rozszarpię na kawałki! - mówiąc to szybkim krokiem kierował się w stronę okna. Wyglądał jak spragniony krwi wilczur, który zrobi wszystko by zdobyć swą ofiarę. Już wyciągał rękę w mą stronę. Nie myśląc dłużej...
Skoczyłam.
Trafiłam w krzaki, które w pewnym stopniu zamortyzowały upadek. Nie miałam czasu na zastanawianiu się nad bólem. Nie odczuwałam go, ponieważ rdzeń nadnercza wyprodukowała taką dawkę hormonu, że nie pozwoliła mi dopuścić do myśli, że powinnam płakać z cierpienia. Ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam co to za ulica, gdzie się znajduję. Wyglądała jak typowa miejscówka dla meneli, i patologicznych rodzin.
Przeszły dwie kobiety obok, lecz nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Idąc odwróciłam się. Napastnik wychodził z kamienicy w której wcześniej się znajdowaliśmy. Zauważył mnie...
- Nie uciekniesz mi! - krzyknął w moją stronę.
Zaczęłam biec, jednak poczułam ból w nodze, który spowolnił tempo. Mężczyzna był coraz bliżej. Pot strumieniem spływał po mej skórze, krew szybciej pulsowała. Kończyły mi się siły na dalszą ucieczkę. Nie chciałam się poddawać, lecz moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Nasunęła mi się myśl, że to ostatnie chwile życia. Przymknęłam powieki w nadziei na cud. Wycieńczona dawałam napastnikowi szansę na wygraną. Skręciłam w ulicę, w prawo.
Nieoczekiwanie zatrzymał się przede mną samochód, z którego wyszedł Justin.
Objął mnie ramieniem, i doprowadził do drzwi pasażera wozu...
- Szybko jedź... - wydusiłam z siebie.
W tym momencie chłopak chwycił za sprzęgło i ruszył pojazdem.
- Amy, kto ci to zrobił?! Jedziemy do szpitala. - powiedział w czasie jazdy.
Nawet nie spojrzałam na niego. Było mi wstyd, że widzi mnie w takim stanie. Odwróciła się w stronę szyby, skuliłam nogi pod siebie.
- Proszę, nie do szpitala. Nie zabieraj mnie tam, Justin... Poza tym moi rodzice nie mogą mnie teraz zobaczyć. Nie chcę by widzieli jak cierpię. - powiedziałam, cała roztrzęsiona.
- Lekarz musi cię przebadać! - krzyknął abym ustąpiła.
- Błagam ciebie nie zawoź mnie tam. Sama się zaopatrzę. - starałam się go namówić.
Zauważyłam, że skręcił z trasy wiodącej do szpitala.
- Dobrze. Pojedziemy do hotelu, w którym się zatrzymałem.
- Dziękuję... - dodałam krótko.
Dojechaliśmy na miejsce. Wspólnie weszliśmy do środka ogromnego budynku.
Wbiłam swój wzrok w ziemię. Nie rozglądałam się, nie chciałam patrzeć w oczy ludiom i domyślać się co o mnie myślą. Wjechaliśmy windą na górę. Justin cały czas pomagał mi iść, podpierając mnie.
Dotarliśmy do jego apartamentu...
---------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się wam podoba. Wyjaśniłam trochę wydarzenie z "tamtej nocy".
Chciałabym abyście więcej komentowali, ponieważ zauważyłam, że w wcześniejszych częściach opowiadania wyrażaliście chętniej swe opinie. Tzn. pisaliście po 15 komentarzy, a teraz w ostatnich postach jest ich zaledwie 6/8.
Dlatego też...
12 komentarzy = nowy rozdział.
Dopóki moja prośba nie zostanie spełniona, ja również nie spełnię waszej i nie napiszę kolejnej części.